Postanowiłam sobie na początku roku, że w każdym miesiącu będę pracowała nad jednym nowym nawykiem. A że grudzień miałam dość wariacki naturalnym było, że w styczniu zechcę się uspokoić. Pomyślałam, że pomoże mi w tym aplikacja Calm. A później opiszę wrażenia.
Spoiler – jestem zachwycona. Ważne info – nie jest to post sponsorowany.
Aplikacja Calm – keep calm i co to w ogóle jest?
Aplikacja Calm to aplikacja, którą mam na swoim telefonie już od dawien dawna, ale nigdy nie byłam tak regularna w jej używaniu jak ostatnio. Wchodząc w nowy rok postanowiłam, że po styczniu napiszę Wam, jak udało mi się przez 31 dni z rzędu – (robić …) – i tu mi brakuje teraz czasownika.
Bo ja w ogóle strasznie nie lubię słowa „medytować”.
Umówmy się – zastąpimy to frazą „siedzieć na tyłku, nie myśleć o niczym (lub myśleć o wszystkim), skupiać się na oddychaniu i pozwalać myślom płynąć. Nie gadać, nie rozglądać się, nie wiercić. Nie myśleć o wczorajszym mailu od klienta lub jutrzejszym egzaminie. Siedzieć i być cicho. Tak jak się siedzi na plaży i patrzy na morze, tylko że w domu. Zaraz wrócę do tematu, skąd tu w ogóle to morze.
Aplikacja Calm oferuje dużo różnych rodzajów sesji – od takich z przewodnictwem, w którym pani mówi o relaksie, wdzięczności, przebaczeniu, kochaniu siebie, pokonywaniu złości po takie, w których jest tylko szum morza (lub inny wybrany szum) i dzwonek, który daje znać o upływie określonej ilości minut (dolna granica to 1 minuta). Sami spróbujcie – tu możecie przeczytać więcej na temat tej aplikacji.*
*Jest sporo darmowych, nie trzeba płacić. :)
>> Tu piszę o zmianach, jakie wprowadziłam w nowym roku: 3 życiowe zmiany, nad którymi teraz pracuję
Tylko 10 minut offline dziennie?
No dobrze – to czy zastanawiasz się czasami, ile godzin jesteś online? Ile czasu scrollujesz fejsa, instagram, sprawdzasz maila i ile czasu spędzasz na pogawędkach z przyjaciółmi na messengerze? Może mniej, może więcej, każdy robi tego tyle, ile potrzebuje.
Ja powiem tak. Kiedy zaczynam wchodzić w fazę, że stale chce mi się płakać, jestem ciągle poirytowana, mam wrażenie, że wszystko jest beznadziejne – to już jestem prawie pewna, że mój organizm doprasza się o spokój. Tak po prostu.
Chce posiedzieć na tyłku i pobyć ze mną. To miłe!
Więc – postanowiłam, że dorzucę 10 minut do obowiązkowej porannej rutyny (nie zawsze porannej i nie zawsze 10 – minutowej, ale o tym też za chwilę).
I co może zdziałać 10 minut, panno Anno?
No kosmos, drodzy Państwo. Czuję się wtedy:
- zmotywowana do działania, bo przecież właśnie skreśliłam pierwsze zadanie ze swojej listy,
- zadbana i dopieszczona – bo nie robię tego siedzenia cicho dla nikogo innego, jak tylko dla siebie,
- uspokojona i zrelaksowana – bo dla mnie te 10 minut w ciszy to jak opróżnianie kosza w komputerze, który niesamowicie spowalnia jego działanie.
Czyż to nie jest przepis na sukces?
>> Kolejnym przepisem na sukces może być też planowanie strategii: Jak zaplanować kwartał i miesiąc?
No i wracając do morza. W aplikacji Calm można wybierać sobie motywy – odgłosy lasu, świergot ptaków, mnóstwo innych, jak i szum morza, który trafił do mnie najbardziej. Właśnie nad tajskimi morzami spędziłam najbardziej leniwe, spokojne, relaksujące godziny swojego dotychczasowego życia. Bardzo dobre skojarzenie.
>> Więcej tajskiego morza możesz zobaczyć we wpisie o pięknym wschodzie słońca oraz we wpisie o 10 rzeczach, które zrobiłam po raz pierwszy w życiu będąc w Tajlandii.
Omg! Ona to robi na leżąco!
A teraz odnośnie tych nie-zawsze-10-minut-i-nie-zawsze-na-siedząco. No i nie byłabym sobą, gdybym nie przerzuciła kilku sesji na popołudnie – bo przecież mam przed sobą CAŁY DZIEŃ WIĘC ZDĄŻĘ.
Mhm. Czasami padałam na twarz, kładłam się do łóżka, jeszcze po 23:00 odpalałam aplikację Calm i na leżąco słuchałam 2-minutowej medytacji (coby nie przerwać łańcucha). ;) Chodzi o budowanie nawyku – lepsze 2 minuty, niż w ogóle!
Wyłamałam się!!!
No i się wyłamałam!!! Raz się stało tak, że odłożyłam Calm, bo przecież zdążę, a wieczorem wsiąkłam w duet Tommy Shelby & Jej Wysokość Pizza i zapomniałam. Ale tak szczerze – to kto by się im oparł? Nikt. Więc wybaczyłam sobie.
Będę bić swój rekord.
Aplikacja Calm zaznacza wszystkie sesje w kalendarzu, zlicza całkowity ich czas oraz pokazuje, ile już dni z aplikacją bez przerwy mamy za sobą. Mój maks to 25, bo 26. dnia dałam się pochłonąć leniwemu piątkowi. I przecież muszę to pobić. Dodatkowo – każdego dnia po ukończonej sesji wyświetla się inny ładny cytat. Bardzo przyjemny dotatek! :)
Więc jeśli brakuje Wam w codziennej gonitwie odrobiny ciszy i spokoju oraz czasu spędzonego ze sobą, to z całego serca polecam wypróbowanie tej lub innej aplikacji (kiedyś używałam też Headspace). A jeśli z czegoś podobnego korzystacie (lub też nie potrzebujecie do tego żadnych aplikacji), dajcie znać, jakie czerpiecie z tego korzyści!
Taka kobieca aplikacja, aczkolwiek bardzo przemyślana.
Dlaczego kobieca??? 😂
Nigdy nie próbowałam tego typu aplikacji i myślę, że też nie byłoby mi najłatwiej usiedzieć w miejscy 😉 Ale może ona wyleczy mój poranny ból głowy?
Hmmm, a wiesz, że po Twoim komentarzu uświadomiłam sobie, że faktycznie dawno nie miałam bólów głowy? Chociaż nie wiem, czy faktycznie mogę połączyć jedno z drugim. Zaciekawiłaś mnie!
Ciekawa aplikacja. Z chęcią skorzystam z niej. Może mnie też zmotywuje do pracy.
„…dla mnie te 10 minut w ciszy to jak opróżnianie kosza w komputerze, który niesamowicie spowalnia jego działanie.” – rewelacyjne określenie!!!
Ciekawi mnie, czemu wolisz teraz (jeśli dobrze zrozumiałam) Calm od tak modnego Headspace.
Bo jest ładniejszy. :)